Z Puerto Maldonado wybieramy się na dwudniową wycieczkę do pobliskiej dżungli. Tereny są tu równinne i nizinne, co dla nas stanowi zdecydowaną odmianę po wielu miesiącach spędzonych głównie w górach, na altiplano bądź na wybrzeżu. Płynie tędy rzeka Madre de Dios. Z pewnością nie jest to Amazonka, niemniej budzi podziw swoim rozmiarem. Prócz wycinania (obecnie przynajmniej oficjalnie zakazanego) z dziewiczej dżungli cennych egzotycznych drzew, np. mahoniu, wydobywa się tu również złoto.
Przypadkiem poznajemy grupkę ciekawych ludzi. Laurę, wolontariuszkę z Francji, która podróżuje z Manu-swoim ojcem. Gilesa i Nathalie, którzy mieszkają w Londynie. Giles jest selekcjonerem i znawcą kawy, zjeździł pół świata w poszukiwaniu plantacji, które produkują najlepsze ziarna. Opowiada o tych swoich wyprawach z prawdziwą pasją. Szybko się zaprzyjaźniamy i postanawiamy wspólnie wyruszyć do dżungli. Prawie cały dzień szukamy przewodnika, i gdy już prawie jesteśmy bliscy rezygnacji, znajdujemy prawdziwego pasjonata dżungli, przewodnika, który dostosowuje wyprawę do naszych wymagań, jest bardzo elastyczny i bez problemu organizuje wszystko o co prosimy. Laura z Manu postanawiają zostać w dżungli trochę dłużej, my z Gilesem i Nathalie tylko dwa dni. Wyruszamy łódką w głąb dżungli mijając nieliczne wioski, małe, nadbrzeżne kopalnie złota oraz inne łódki wiozące towary, głównie banany i orzechy. Dalej idziemy pieszo, a potem znowu płyniemy kolejną łódką przez wąski kanał, który prowadzi do jeziora. Jest coraz bardziej dziko, nie musimy długo czekać na pierwszych, zapewne zaniepokojonych naszą obecnością, mieszkańców tego miejsca - spacerujące wysoko nad naszymi głowami małpy. Pełno jest ptaków, na pniach drzew śpią nietoperze.
Gdy wypływamy na jezioro udaje nam się zobaczyć wydry, które łowią ryby i potem leżąc na grzbietach energicznie je pałaszują. Nie podpływamy bliżej niż na 50 metrów, ale i tak słychać jak jedzą - podobno jedzą średnio 4 kg ryb dziennie, na szczęście podobno tych akurat tu nie brakuje. Gdy dopływamy do brzegu Laura dostrzega leniwca. Zamieszkuje on wysokie partie drzew, więc zwykle podobno niełatwo go dojrzeć, ale my mamy wyjątkowe szczęście, bo ten ulokował się w dość niskich, porastających brzegi jeziora zaroślach, tak więc z łódki mamy na niego świetny widok. Uśmiecha się do nas leniwie, jak przystało na leniwca ...
***
Jako że dżungla w nocy jest wyjątkowo atrakcyjna bo właśnie wtedy szczególnie wiele zwierząt jest aktywnych, więc i my postanawiamy wyruszyć na nocne łowy. Na początek łowy kajmanowe. W dzień kajmany są bardzo trudne do zobaczenia, ale w nocy się ujawniają. Wystarczy poświecić latarką wdłuż porastających brzegi jeziora zarośli, aby dostrzec ich świecące ślepia. Są ich tu dosłownie tysiące! Można podpłynąć łódką tak blisko, że ma się je na wyciągnięcie ręki. Spotykamy je też na jeziorze, jak bezszelestnie suną pod wodą, wynurzając tylko wyłupiaste oczy. Następnie piranie -zarzucamy wędki-żyłki z surowym mięsem i czekamy podczas gdy zamiast piranii zjadają nas żywcem komary. Już, już mamy zrezygnować, bo piranie mięso owszem zjadają, ale haczyka nie połykają, aż wreszcie Giles ratuje nasz wędkarski honor i wyciąga maleńką, ale za to imponująco uzębioną rybkę. Nasz przewodnik, Nilthon, ostrzem scyzoryka obnaża jej zęby, a także podsuwa jej jakieś gałązki, aby zademonstrować ich moc. Rybka z niewiarygodną siłą ciacha wszystko, z metalicznym odgłosem, jakby miała w paszczy metalowe nożyce. Genialne! Oczywiście po tym mrożącym krew w żyłach przedstawieniu jego główna aktorka ląduje z powrotem w jeziorze.
***
Poranki w dżungli są chyba najprzyjemniejsze. Wciąż rześko po chłodniejszej nocy. Obserwujemy małpy, które spały w koronie pobliskiego drzewa, jak ochoczo wyruszają w poszukiwaniu pożywienia. Podróżują wśród koron drzew, z nonszalancją, precyzją i lekkością śmigając z gałęzi na gałąź.
Płyniemy łódką na przeciwległy brzeg obserwować papugi zbierające się o świcie na konarach suchych drzew w poszukiwaniu jakichś specjalnych składników odżywczych, które podobno są im niezbędne w procesach trawienia - wszystko w dżungli ma swoją głęboką logikę. Wrzask robią niesamowity, ale i tak najmniejszy nasz ruch czy głos je płoszy. Najpiękniej wyglądają w locie, gdy poranne słońce oświetla ich bajecznie kolorowe brzuszki.
***
Podczas tego pobytu w dżungli mamy więcej szczęścia niż w malezyjskiej Taman Negara. Udaje nam się zobaczyć całkiem sporo dzikich stworów: kilka rodzajów małp, leniwca, papugi, kajmany, piranie i mnóstwo innych, włączając masę owadów i imponujące tarantule. No i nie ma pijawek!
***
Na sam koniec odwiedzamy centrum rehabilitacji zwierząt, gdzie są głównie małpy, tapiry, młody jaguar, no i nasze ulubione tukany. Tylko raz, kilka lat temu, udało nam się je zobaczyć na wolności, i cóż to był za widok! Tu niestety nie mieliśmy tyle szczęścia więc musimy się zadowolić tukanami w klatkach, a to smutny widok - zupełnie nie to samo co oglądanie zwierząt na wolności... Wspinamy się za to na zawieszoną na poziomie koron najwyższych drzew kładkę canopy walk, co przyprawia co poniektórych (Basię) o zawrót głowy... Spodziewaliśmy się po tej eskapadzie znacznie więcej. Umieszczony prawie 50 metrów nad ziemią wśród koron drzew umożliwia spojrzenie na dżunglę z innej perspektywy. Jednak czy to z powodu złej pory dnia i potwornego upału, czy też z jakiegoś innego powodu, nie widzimy z niego żadnych zwierząt. Towarzyszą nam jedynie natrętne małe owady, które uparcie włażą nam do oczu.
Dżungla to prawdziwie magiczne miejsce. Wszystko ma tu uzasadnienie, powód dla którego istnieje - formę która nadaje sens, kolor który ostrzega lub maskuje. Czasem aż trudno w to wszystko uwierzyć. Drzewa-"dusiciele" które "pożerają" inne drzewa, drzewa-"wędrowcy" które maszerują po dżungli wyciągając swe macki w kierunku światła, drzewa które żyją w symbiozie z jednym szczególnym gatunkiem mrówek, które są jego obrońcami... można godzinami patrzeć na autostrady mrówek-grzybiarek parasolowych, które niosą pocięte na fragmenty olbrzymie kawałki liści, jak żagle jakichś bajkowych, mrówczych żaglowców. Potem, z rana nie ma nagle mrówek - pozostają tylko wysłane liśćmi szlaki. Zapewne o odpowiedniej porze dnia mrówki znów tu wracają, aby kontynuować swój pochód. A wszystko po to, by użyźnić swoją prywatną hodowlę grzybków. No i motyle! Olbrzymie, jaskrawo ubarwione, bajkowe!
sobota, 22 maja 2010
Dni 358-361 - Puerto Maldonado. Dżungla.
Labels:
Puerto Maldonado
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz