poniedziałek, 10 maja 2010

Dni 348-349 - Puno i droga do Kanionu Colca.



Po prawie trzech niezapomnianych miesiącach przychodzi czas pożegnać się z Boliwią. Przejeżdżamy do Peru i śpimy w Puno, nieszczególnym miasteczku nad północno-zachodnim brzegiem jeziora Titicaca.

Nazajutrz wyruszamy o 6-tej rano. Chcemy dostać się do Chivay, ale nie ma bezpośredniego autobusu. Jedynym wyjściem jest więc wysiąść z autobusu do Arequipa na rozjeździe dróg do Arequipa i Chivay i łapać autobus do Chivay. Tak tez robimy. Wysiadamy w Pampa Cañahuas, gdzie oprócz paru przydrożnych jadłodajni i posterunku policji, nie ma nic. Policjanci uprzejmie instruują nas gdzie łapać autobus. Mamy chwilę czasu, wiec aby nie czekać w kurzu, idziemy na herbatę z koki. Pepe, właściciel budy do której weszliśmy, wdaje się z nami w pogawędkę. Opowiada, ze w okolicy jest ponad 1 tys wikunii, które strzyże się w okresie od sierpnia do grudnia dla ich superekskluzywnej wełny, której 1 kg kosztuje podobno ok. 500 dolarów. Wreszcie łapiemy autobus do Chivay. Po drodze cudowne krajobrazy - wulkany, kaniony, stada wikunii. Sucho - pył jak w Mongolii. Roczna dziewczynka obok mnie gryzie kawał mięsa. Co trochę kawałki lądują mi na spodniach. Mam nadzieję, że zaraz nie zwymiotuje na mnie tego wszystkiego, bo autobus niemiłosiernie podskakuje na gruntowej drodze. Szarzy od kurzu wreszcie docieramy do Chivay. Gorący prysznic to jedyne o czym marzymy. Jutro wyprawa w Kanion Colca.

Brak komentarzy: