Dochodzimy do wniosku, że jadąc tym razem w kierunku odwrotnym niż poprzednio, tzn. z Chile do Boliwii, lepsze jest stopniowanie napięcia. Pierwszy dzień to jeziora i gejzery, drugi to jeziora, pustynie, nieliczne wioski indiańskie i przeróżne formacje skalne, trzeci to Salar de Uyuni, prawdziwe gran finale na uwieńczenie tego trzydniowego kalejdoskopu surrealistycznych pejzaży.
Salar de Uyuni to największe solnisko, czyli pustynia solna świata. Zajmuje obszar 10,582 km2 (woj. Dolnośląskie 19,947 km2), przy długości maks. ok. 120 km. W niektórych kierunkach nie widać przeciwległego brzegu (w innych widać tylko dzięki temu, że znajdują się tam pokaźne góry). Przy okazji, gdy przygrzewa słoneczko, wierzchnia warstwa powietrza rozgrzewa się i wibruje, powodując wyraźny efekt lustra (na zasadzie „kałuż” tworzących się w upalny dzień na powierzchni rozgrzanego asfaltu).
Powierzchnia soli jest tak płaska, że można według niej kalibrować przyrządy pomiarowe satelitów GPS i tym podobne (ktoś nawet obliczył, że jest pięć razy bardziej płaska i stabilna niż powierzchnia oceanu). Maks. różnica poziomów nie przekracza 1 m. Warstwa wierzchnia to skorupa soli o grubości paru metrów, pod nią jest jezioro, w którym zamiast wody jest roztwór nasycony soli oraz dużych ilości chlorku litu. Lit to lekki metal, bardzo modny obecnie ze względu na zastosowanie w ogniwach litowych używanych we wszelkiego rodzaju nowoczesnych urządzeniach elektronicznych. Ocenia się, że Boliwia posiada ok. 50% światowych zasobów litu, w tym zdecydowana większość znajduje się pod powierzchnią Salar. Przy obecnym klimacie politycznym nie wchodzi w grę udostępnienie tych złóż zachodnim koncernom wydobywczym, zamiast tego skłócony ze Stanami Zjednoczonymi prezydent Evo Morales podobno planuje swój własny program pilotażowy wydobycia litu.
***
O ile w rejonach położonych bliżej równika jest bardziej mokro i wody spływające z gór zasilają w dostatecznym stopniu jeziora (m. in. jezioro Titicaca), to w rejonie zwrotnikowym w którym leży Uyuni jest na tyle sucho, że stosunkowo niewielkie opady nie nadążają z uzupełnianiem wody odparowywującej z największego jeziora słonego świata. Luty to środek pory deszczowej, przez chwilę się martwimy, że nie będziemy mogli przejechać przez taflę soli ze względu na pokrywającą ją wodę. Nawet mamy przygodę – prawie się zakopujemy w słonym błocie na przedpolach właściwego Salar de Uyuni. Na komendę Silvia-kierowcy naszego Landcruisera wychodzimy w to błoto i pomyślnie wypychamy tą mini-ciężarówkę na twardszy grunt. Na trzeci dzień z rana wjeżdżamy ostatecznie na Salar i na szczęście jest sucho – Silvio grzeje 120 km/h po równej jak stół tafli. Natomiast potencjalnie nieco gorzej mogła się zakończyć przygoda jednego z Landcruiserów jadących za nami; nagle Silvio robi w tył zwrot i wraca w kierunku ledwo widocznego w oddali srebrnego Landcruisera, który wydaje się stać w miejscu; między nimi a nami przesuwa się w naszym kierunku jakiś mały czarny obiekt. Wygląda jak sunąca po tafli soli z dużą prędkością torpeda. Okazuje się, że to „tylko” koło, które urwało się w trakcie jazdy, właśnie po tym jak na ostatnim postoju przez pół godziny je zmieniali... gratulujemy Silviowi refleksu.
***
Robimy dłuższy przystanek na środku, na Isla Incahuasi, porośniętej wielkimi kaktusami koralowej wyspie (koralowce pochodzą z prastarych mórz, których dnem były te tereny zanim nie nastąpiło ich wyniesienie w trakcie powstawania Andów). Taki kaktus potrzebuje rok, żeby urosnąć o 1 cm, z czego wnioskujemy, że te najwyższe, 10-metrowe pamiętają czasy Mieszka I ;-)
***
Salar de Uyuni to jedno z tych magicznych miejsc, gdzie wszystko może się zdarzyć...
Uwaga, bonus dla wytrwałych: akrobacje ujuńskie
plik się nie otwiera? pobierz bezpłatną przeglądarkę plików formatu ppsx: www.microsoft.com/downloads
niedziela, 14 lutego 2010
Dzień 264 - Gran Finale. Salar de Uyuni.
Labels:
Uyuni
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Super sie czyta, jakbym tam byla raz jeszcze.
Buziaki
Ania
Prześlij komentarz