Do Las Vegas zjeżdżamy w niedziele wieczorem i zanim całkiem oddamy się rozpuście postanawiamy odwiedzić kościół. Jest to wprawdzie kościół katolicki, ale jakiś taki bardzo futurystyczny. Ołtarz znajduje się w środku, a wierni siedzą dookoła na koncentrycznie ustawionych krzesłach. Ksiądz występuje w adwentowej sutannie w niebieskie kwiaty (!), a jakaś dziewczynka z rozwianymi włosami odstawia pantomimę wokół ołtarza. Akompaniuje im zespół na pianinie, gitarach i perkusji(!). Po tak dobrze rozpoczętym wieczorze dajemy nura w neonowy świat. Czegóż tu nie ma - Wenecja z Pałacem Dożów i mostem Rialto, Nowy Jork z namiastkami-kopiami budynków Chrysler i Empire State Building, Paryż z wieżą Eiffle'a i łukiem tryumfalnym, neony, limuzyny i kowboje i oczywiście niezliczone wcielenia Elvisa :)). A propos, odkrywamy radio Elvis nadające muzykę króla 24 godziny na dobę. Stajemy się jego wiernymi słuchaczami (na przemian z radiem Miles Davis). Świetnie pasuje do klimatów Vegas.
Jako że hotele są tu połączone z kasynami, można powiedzieć, że mieszkamy w kasynie. Mamy w pokoju chyba największe łóżko jakie w życiu widzieliśmy – ooogromne, że nawet Grzes nie musi spać na ukos. Wszystko, włącznie ze śniadaniem, jest tu serwowane 24 godziny na dobę. Hotel-kasyno ma znaczącą nazwę - Terrible's!
Idziemy do kasyna, choć nie mamy pojęcia co robić i od czego zacząć. Przyglądamy się trochę graniu w ruletkę, potem próbujemy zagrać na maszynach. Wrzucamy nieśmiało po dolarze i z biegu wygrywamy szesnaście – nie mamy pojęcia jak, ale szybko zwijamy naszą fortunę żeby jej czasem jeszcze szybciej nie przetracić. Tak naprawdę to obydwoje śmiertelnie się tu... nudzimy. Zauważamy, że przeciętny gracz mógłby być naszym dziadkiem, więc stwierdzamy, że na tego typu rozrywki mamy jeszcze czas. A bogaci i tak nigdy nie będziemy. W zamian jedziemy do samochodowego kina - genialny wynalazek! Ostatnio rzadko używamy własnych nóg, ten kraj jest maksymalnie przystosowany do wjeżdżania wszędzie samochodem.
Las Vegas to radosna eksplozja kiczu. Podobają nam się oryginalne neony z lat 50-60-tych, polecamy jeśli ktoś lubi neony :)). Cała reszta trochę nie dla nas. Można tu spędzić jeden, może dwa dni, ale na pewno nie więcej... Jedyną zaletą tego miasta jest to, że w tygodniu jest tu zadziwiająco tanio.
wtorek, 1 grudnia 2009
Dni 188-189 - Viva Las Vegas!
Labels:
Las Vegas
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz