wtorek, 8 września 2009
Dni 102-103 - Wietnam. Hanoi - meandrujac pomiedzy jednosladami
Hanoi kaze nam momentalnie zapomniec o pierwszych oznakach jesieni jakie obserwowalismy w Pekinie. Nagrzane sloncem, tetniace zyciem ulice, bardzo duza wilgotnosc powietrza do ktorej znowu musimy sie przyzwyczajac, zapach gotowanego na ulicach jedzenia, dym z ogromnych bambusowych fajek, gwar ulicznego zycia i ryk motocyklow stanowia niewyobrazalny kontrast po uregulowanym, bardzo "formalnym" Pekinie. Po ponad miesiacu bez porannej kawy, albo jej zalosnej namiastce, delektujemy sie "europejskim" sniadaniem. Mocna, aromatyczna kawa, nalesniki, juz prawie odwyklismy od takiego jedzenia. Pewnie jutro bedziemy od rana marzyc o bulkach na parze faszerowanych miesem i o sosie sojowym. Ze zdziwieniem stwierdzamy, ze jakos tak naturalnie siegnelismy po paleczki. Jedzenie nozem i widelcem wydaje sie zbyt skomplikowane - obie rece trzeba zaangazowac. Ania i Arnold wyposazyli nas przed wyjazdem w liste swoich kolegow ze studiow, ktorzy wyrazili ochote, zeby sie z nami poznac. Dzwonimy do Khanha. Nie umiemy wymowic jego imienia, wiec nazywamy go tymczasowo miedzy soba "wietnamskim Liu Yangiem". Ale to musiala byc fajna grupa - wszyscy tacy rowni goscie. Podobnie jak z Liu Yangiem, od razu znajdujemy wspolny jezyk. Chyba bedziemy nasza podroz nazywac "sladami absolwentow Dessau" :) Khanh zjawia sie w naszym hotelu pol godziny po naszym telefonie. Wczoraj urodzila mu sie coreczka, mimo to nie wykrecal sie ani przez chwile, mial dla nas czas. Umawiamy sie na wietnamskie jedzenie i pogaduszki....
Wchlaniamy atmosfere Hanoi. Zycie toczy sie tu na ulicach z calym urokiem azjatyckiego miasta ale kolonialna architektura, uliczne kawiarnie i stragany ze swiezymi bagietkami wprowadzaja w Hanoi europejskie akcenty. Podobne odczucia mielismy w Buenos Aires, ten sam kawiarniany nastroj, podobna mieszanina kultur. Przejscie przez ulice Hanoi wymaga pewnej wprawy, swoistej odwagi i zawierzenia przeznaczeniu. Nie obowiazuja tu absolutnie zadne zasady ruchu drogowego i wszyscy podazaja obranymi drogami bez zwazania na pojawiajace sie od czasu do czasu na tej drodze przeszkody. Zeby przejsc na druga strone ulicy, trzeba po prostu isc i patrzec przed siebie. Najwiekszym bledem jest stanac, przepuszczac kogos, zmieniac zdanie, cofac sie, zwalniac. Nalezy po prostu isc: zdecydowanie, miarowym krokiem, tak zeby nadjezdzajace pojazdy wykalkulowaly sobie z ktorej strony brac delikwenta. Pojazdy wszelkiej masci omijaja wtedy przechodniow jak wielka lawica ryb. Jak na skale tego zjawiska, ofiar jest stosunkowo niewiele, choc widzielismy pare okropnych wypadkow na autostradzie....
wujaszek Ho
przejazd kolejowy
resztki mostu zbombardowanego przez Amerykanow (proj. G. Eiffel)
swiatynia literatury
z zycia miasta
"salon" fryzjerski
katedra
Wieczor spedzamy w mroku i dymie slynnego hanoiskiego jazzowego baru Minh's snujac plany na kolejne dni...
Labels:
Hanoi
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz