piątek, 28 sierpnia 2009
Dzien 92 - Chiny. Wieeeeelki Mur
Chiny sa krajem, gdzie ukladajac plan podrozy szczegolna uwage trzeba poswiecic technikom unikania tlumow. Do stosunkowo nielicznej grupy turystow zagranicznych dochodza tu bowiem o wiele bardziej niebezpieczni (bo liczni) turysci lokalni. Duze grupy, rozentuzjazmowani, kazda dlon dzierzy parasolke przeciwsloneczna, ktorej kolce osobom przecietnego wzrostu (Basia) celuja w okolicach oczu, a co poniektorym szczesciarzom (Grzesiowi) w znacznie mniej wrazliwe okolice klatki piersiowej. Na czele takiej grupy kroczy przewodnik, ktory w jednej rece sciska flage rozpoznawcza grupy, a w drugiej przenosny megafon. Nie ma co liczyc na unikniecie takiej grupy na Placu Tiananmen czy w Zakazanym Miescie, ba - jest to wrecz obowiazkowy punkt programu podczas podrozy przez Chiny. Do wyklucia oczu przez parasolki dochodzi tylko sporadycznie, a najczestsze obrazenia ograniczaja sie zaledwie do kilku siniakow i czesciowej utraty sluchu. Nawiasem mowiac, czlowiek ktory w Chinach spopularyzowal przenosny megafon chyba podpisal pakt z diablem.
My juz w zakresie przetrwania w tlumie zdobylismy pierwsze szlify i na razie nam to wystarczy. Na zobaczenie Chinskiego Muru mamy wiec pewna strategie. Sprobujemy z oddalonej o 110 kilometrow od Pekinu wioski Jinshanling przejsc po murze okolo 10 kilometrow do Simatai.
Jinshanling wita nas piekna pogoda i malym pustym parkingiem z kilkoma straganami z pamiatkami i napojami. Glowna atrakcja z punktu widzenia chinskiego turysty jest kolejka linowa dowozaca na mur, gdzie mozna zrobic pare zdjec i zjechac na dol. I to wlasnie w strone tej kolejki podaza garstka chinskich turystow. Juz nie pierwszy raz obserwujemy ten chinski pragmatyzm. Wspinanie sie o wlasnych silach na mur (gore, wieze widokowa, jakakolwiek atrakcje znajdujaca sie na nieco innym poziomie niz parking) w palacym sloncu, nawet za cene widokow, jakos nie jest tu popularne. A wiec udalo sie - jestesmy sami.
Mur wije sie jak okiem siegnac po szczytach gor. Z jednej strony Chiny wlasciwe, z drugiej Mongolia Wewnetrzna. Nie da sie nie myslec o tych setkach tysiecy rak, ktore go budowaly, poczawszy od V wieku przed Chrystusem z przerwami az do XVI wieku. Nic dziwnego, ze wielu uwaza go za symbol marnowania bogactwa Chin oraz niepotrzebnego zameczania katorznicza praca tysiecy ludzi. Szczegolnie zla slawa cieszy sie Qin Shi Huang, ktory zmobilizowal okolo miliona ludzi do budowy muru. Znaczna czesc robotnikow stanowili wiezniowie, ale byly czasy gdy nie mozna bylo znalezc wystarczajacej ilosci mezczyzn, wiec do budowy zapedzano wdowy(!). Znamienne, ze mur nigdy nie spelnil do konca swej militarnej funkcji. Kolejni najezdzcy nie mieli wiekszego problemu z jego zdobyciem, szczwany Czyngis Han podobno nawet zdobyl go bez walki - po prostu przekupil straznikow. Mur przydal sie wiec glownie jako droga, bardzo pokretna i w wielu miejscach karkolomna, ale niemniej droga, po ktorej mozna bylo przemieszczac armie i towary. Stanowil tez niewygodna bariere dla ludow nomadycznych.
Mur miekka linia wspina sie mozolnie po gorach. Tak jak biegna wzgorza, tak biegnie i mur. Nikt, co bardzo dziwne, nie podjal wysilku aby poprowadzic go z mozliwie minimalnymi roznicami wysokosci.
Jest w nimi pewien majestat, jego ogrom zachwyca i jednoczesnie przeraza. Niektore odcinki sa prawie plaskie, inne karkolomnie pna sie pionowo w gore. Co kilkaset metrow wieza oferujaca przyjemny chlod i upragniony cien (odleglosc miedzy wiezami podyktowana byla zasiegiem ludzkiego krzyku - coby mozna szybko sie komunikowac). W okolicach Jinshanling mur ma bardziej zaniedbane odcinki, obsuwajace sie kamienie i brakujace fragmenty. Czym blizej Simatai tym bardziej wszystko odczyszczone i zadbane. Pewnie to kwestia bardzo krotkiego czasu, zanim sciagna tu tlumy turystow jak to ma podobno miejsce na innych fragmentach muru. Z muru mozna zjechac w dol po linie w stylu Indiana Jones (no prawie, bo w uprzezy)- oczywiscie zjezdzamy :-).
***
Pare dni pozniej przejezdzamy przez Badaling, chyba najbardziej popularne miejsce zwiedzania muru. Z drogi wyglada to tak, jakby szla po nim pielgrzymka. Jak spiewal Lech: "strzez sie tych miejsc"...
Labels:
Pekin
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz