czwartek, 13 sierpnia 2009
Dzien 77 - Mongolia
Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy, ktore jadacy z nami dwaj pasterze przytraczaja do konia jucznego wraz z paroma garnkami, siekiera, kawalem surowego barana, workiem ziemniakow i odrobina makaronu. W sumie jedzie nas piatka: my plus Kai plus dwojka pasterzy-przewodnikow. Obok jucznej klaczy biegnie zrebaczek. Grzes z Kai wygladaja jak Don Kichot i Sancho Pansa. Mamy skorzane siodla, ruskie - pelen luksus. Pogoda cudowna, przejrzyste powietrze - widac na dziesiatki kilometrow. Nie ma zywej duszy, mijamy tylko stada koni i jakow. Znowu towarzysza nam orly stepowe - nie mozemy sie napatrzec. Przekraczamy male rzeczki, zatrzymujemy sie przy Ovoo na papierosa. Pasterze robia skreta z gazety. Zbieramy drewno na ognisko i ustawiamy garnek z woda z jeziora na znalezionych kamieniach. Pasterze kroja barana i ziemniaki, dodaja troche cebuli i czosnku i za chwile mamy zupe. Ukradkiem wyrzucamy zolte kawalki tluszczu, wedlug Mongolow pewnie najsmakowitsze kaski. Nasze zoladki ciagle jeszcze nie sa w dobrej formie. Pasterze wyciagaja zza pazuchy kawalki baraniego tluszczu, nabijaja na ostrze noza i podpiekaja w ognisku. Daja nam sprobowac i, jako ze nie wypada odmowic, zujemy po kawalku. Na noc zatrzymujemy sie przy niewielkim wzniesieniu wsrod stad jakow i owiec. Przyjezdza do nas mlody pasterz na koniu w tradycyjnym mongolskim plaszczu, przepasanym zoltym pasem. Ma 20 lat i 3 tysiace sztuk bydla. Przywozi prawdziwa mongolska wodke - arkhi. To coraz rzadszy rarytas. Robi sie ja z destylowanego kumysu (sfermentowane kobyle mleko). Ma okolo 10 - 12 procent, jest przezroczysta i bez smaku, bardzo podobna do japonskiej sake. Poniewaz proces destylacji jest dosc trudny i bardzo czasochlonny, Mongolowie jak moga to kupuja mocniejsze, komercyjne wodki, ale tu na nasze szczescie nielatwo o sklep. To jest pierwszy raz, kiedy mamy okazje sprobowac arkhi. Wieczor jest dosc chlodny. Jestesmy na ponad 2000 m.n.p.m. Zachod slonca to prawdziwy spektakl, choc klebiace sie chmury raczej nie wroza nic dobrego. Spimy we wszystkich rzeczach i w czapkach, szczelnie okutani w spiwory. Mongolowie wprost na ziemi, przy dogasajacym ognisku, zawinieci w swoje dlugie, cieple i uniwersalne plaszcze.
Labels:
Terkhiin Tsagaan Nuur
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz