Aby do lotniska dojechac trzeba wynajac taksowke z kierowca-szalonym Tybetanczykiem i przezyc mrozace krew w zylach 1,5 godziny 40-kilometrowej drogi wzdluz syczuansko-tybetanskiej magistrali, z innymi szalencami pedzacymi ciezarowkami na czolowke, robiacymi unik w ostatniej chwili. Natezenie halasu nie do zniesienia-klakson czesciej jest w uzyciu niz wylaczony, w zasadzie lepiej gdyby przycisk mial dzialanie odwrotne-wciskasz w tych rzadkich chwilach jak chcesz przestac trabic. Decydujemy sie ta podroz przezyc (i jeszcze za nia slono zaplacic) nie dla adrenaliny, ani nie po to bynajmniej, aby zobaczyc drugie najwyzej polozone lotnisko swiata. Dzisiaj rano bedzie calkowite zacmienie slonca! Nasze kalkulacje wskazuja, ze im wyzej tym wieksze szanse, ze spektaklu nie zepsuje wszechogarniajaca, wszech-chinska mgla.
Nasz kierowca, z reka obolala od ciaglego wduszania klaksonu (i gardlem pewnie tez, od ciaglego charkania przez okno), dowozi nas w koncu na przelecz polozona na wysokosci 4300m n.p.m.. Jestesmy w bardzo podnioslym, wrecz ekstatycznym nastroju. Mgly zostaly gleboko w dole a nad nami przeziera blekit poranny. Coz za rozczarowanie nas czeka niebawem! Im glebiej Ksiezyc wgryza sie w sloneczna tarcze, tym ciemniejsze chmury klebia sie nad glowami (ciekawe swoja droga co na ten temat maja do powiedzenia meteorolodzy-stosunkowo nagly brak doplywu promieni slonecznych, oziebienie, kumulacja pary wodnej?). Pomimo ze w koncu zachmurzenie osiaga 100%, i tak przezycie to nie z tej ziemi. Roznica w jasnosci miedzy chwila, gdy jeszcze pojedyncze promienie trafiaja do nas, a chwila pare sekund pozniej, jak rozpoczyna sie faza calkowita, jest drastyczna, jakby ktos uzyl wylacznika ze sciemniaczem. Oczy nie sa w stanie przyzwyczaic sie tak nagle do ciemnosci, wiec przez chwile nic nie widzimy.
W drodze powrotnej ogladamy lotnisko i lagodne i puste rowniny tybetanskie, ze stadami jakow i ich pasterzami. Chcemy tez sie zatrzymac przy jeziorze Mugacuo, ale jak to bywa w dzisiejszych kapitalistycznych Chinach, kaza sobie bardzo slono placic za wstep (rzedu 100zl za osobe), wiec odwracamy sie na piecie i jedziemy dalej. Byc moze dla turysty na dwutygodniowych dorocznych wakacjach taki wydatek wydalby sie sensowny. My wiemy, ze czeka nas jeszcze prawie rok podrozy i wiele, wiele innych, rownie pieknych a znacznie tanszych jezior na naszej drodze :-)
Refleksja osobista: nie pracujemy juz od 3 (G)/6 (B) miesiecy, a podrozujemy juz od 2. Pomimo ze nie brakuje nam zajec i ze nie mozna naszej podrozy nazwac wakacjami w sensie stricte, nareszcie czujemy, ze naprawde zyjemy! Ciagle uczymy sie jak najsensowniej wykorzystac nasz czas, jak uniknac przemeczenia wynikajacego z przeladowania wrazeniami, jak efektywnie wydawac (lub nie) pieniadze, a jednak zobaczyc to, co warto zobaczyc. Chiny nam uswiadomily, ze nie ma co sie nastawiac, ze zwiedzimy maksymalnie tyle, ile sie da, lepiej wybrac sobie kilka najciekawszych miejsc czy zajec a z pominieciem reszty jak najszybciej sie pogodzic. Rok czasu to stanowczo za malo, by objechac swiat doglebnie go zwiedzajac.
środa, 22 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Kochani, mysle,ze Wasza podroz to taki bardziej osobisty kolorowy kolaz miejsc ktory stworzycie. Nie chodzi przeciez o to by wszystko "zaliczyc" ale nacieszyc sie tymi cudownymi wybranymi chwilami.
pozdrawiamy cieplutko (chociaz tego to Wam tam nie brakuje ;-), aa
Prześlij komentarz