Ostatnie pare dni daly nam troche w kosc, wiec juz bardzo tesknimy do cywilizacji, a tu nastepny pociag do Pekinu dopiero w czwartek. Odwiedzamy szumnie brzmiace miedzynarodowe centrum sprzedazy biletow kolejowych.
Wieczorem jest pociag do Erlian, pierwszej stacji po chinskiej stronie, skad podobno mozna kontynuowac podroz autobusem. Niestety cena z kosmosu. Postanawiamy kombinowac. Kupujemy o polowe tanszy bilet krajowy do Zamyn Uud, ostatniego mongolskiego miasteczka przed granica. Okazuje sie, ze 99% pasazerow tego pociagu tez jedzie tylko do Zamyn Uud, a prawie pusty pociag jedzie potem przez granice. Jest to dobrze przetarty szlak do Chin, wiec w Zamyn Uud rozwiniety jest tez przemysl przerzutowy - trzeba wynajac jeepa, a raczej ruskiego uaza, zeby przekroczyc granice. Pieszo nie wolno, mimo ze odleglosc moze ze 3 km. Wysiadamy z pociagu i od razu obskakuja nas kierowcy jeepow-taksowek. Wsiadamy do jednego, targujemy sie o cene. To auto ze stluczona w wielu miejscach przednia szyba, rozwalonymi siedzeniami, nie domykajacymi sie drzwiami. Nasza podroz w kierunku granicy trwa jakies 15 minut (tak dlugo ze wzgledu na postoj – po wode do cieknacej chlodnicy), po czym stajemy w korku identycznych jak nasz, zdezelowanych uazow. Z ta roznica, ze nasz jeszcze dodatkowo sie psuje. W momencie gdy trzeba podjechac do przodu mamy dwie opcje: odpalanie na korbe albo pchanie. Najczesciej nie ma czasu na korbe, gdyz kazda sekunda postoju oznacza, ze ci za nami momentalnie wcinaja sie przed nas, wiec pchamy. Tak mija nam dzien - od osmej rano do siedemnastej. Pan kierowca w tym czasie naprawia peknieta chlodnice, gra w karty i gawedzi z kolegami-kierowcami.
Powodem korka jest brak pradu a co za tym idzie niedzialajace komputery na granicy. To w tym kraju normalka. Zawsze cos nie dziala. W koncu jestesmy w Mongolii.
Po chinskiej stronie wita nas wielka tecza z dykty – juz wiemy, ze jestesmy w chinskiej krainie szczesliwosci. Nawet nie mamy czasu nic zjesc, na styk lapiemy ostatni sypialny autobus do Pekinu.
Ku naszej rozpaczy autobus nie ma w planie przystanku na obiad. Glodni, wlazimy pod koldre pogryzajac kupione w pospiechu herbatniki i ogladamy film walki - nieodlaczna atrakcje tutejszych przejazdow autobusem. Szybko zasypiamy. Okolo polnocy budzi nas brutalnie zapalone swiatlo i wrzask kierowcy. Nie rozumiemy o co chodzi - uciekac czy nie. Kai przychodzi nam na ratunek (mamy teraz osobistego tlumacza) – otoz jest to przystanek na sniadanie (!). W Chinach kazda pora jest dobra zeby zjesc J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz