Jestesmy w Ulaanbaatar. Stolica Mongolii wcale nie wyglada na stolice, raczej prowincjonalne polskie miasteczko sprzed dwudziestu lat. Szare, obdrapane pokomunistyczne bloki, dziurawe drogi bez chodnikow, fontanny bez wody, kwietniki bez kwiatow, kurz, bloto, smieci. Gdzieniegdzie ger, w ktorym mozna kupic kumys - sfermentowane kobyle mleko. Nad jednym z placow wciaz goruje wujaszek Wolodia Ilicz...
Zajmuje nam wieki cale zeby znalezc biblioteke, w ktorej pracuje nasz gospodarz, Begzsuren. Ludzie udzielaja nam sprzecznych informacji, porozumiewamy sie z nimi zalosna mieszanina rosyjskiego, polskiego i angielskiego.
Wreszcie znajdujemy Begsa, ktory rysuje nam mapke jak dotrzec do jego domu. Okazuje sie bardzo otwartym, uprzejmym i przyjacielskim czlowiekiem, to nasz pierwszy kontakt z Couch Surfing.
Docieramy do dzielnicy gerow, czyli biedniejszej czesci UB. Nie ma tu porzadnej drogi, dookola wlocza sie stada bezpanskich psow. Nasi gospodarze mieszkaja w malej drewnianej, jednoizbowej budzie, ktora nazywaja domem. Nie maja biezacej wody, kanalizacji ani ubikacji. Toaleta to dziura w ziemi. Maja czworke dzieci, ktore od razu lgna do nas, wlaza nam na kolana, przynosza kosci - tradycyjna mongolska gre. No to gramy. Po jakims czasie trzeba myc rece, Soyombo przygotowala obiad. Dzieci pomagaja rozstawiac wszystko na stole. Na poczatek pijemy mongolska herbate z mlekiem i sola. Siorbie sie ja glosno z plaskich miseczek. Do tego jemy ziemniaki ze smietana i troche surowych ogorkow. Begzsuren wyjasnia, ze do dobrego tonu nalezy oblizywanie talerzy po posilku i prosi, zeby zawsze to robic jak przyjdzie nam mieszkac u tradycyjnej mongolskiej rodziny. Na talerzu zostaje mu pare ogorkow, ktore dzieli miedzy meska czesc towarzystwa. Mi i Kai nawet ich nie proponuje. W Mongolii mezczyzna jest obslugiwany jako pierwszy, zajmuje najwazniejsze miejsce w gerze, wchodzi do geru jako pierwszy.
Po jedzeniu Begs opowiada nam troche o Mongolii, o jej zwyczajach, tradycyjnych potrawach, pokazuje nam video ze wspanialym mongolskim baletem, ktory, podobnie jak w Rosji, ma tu ogromne tradycje.
Begs jest informatykiem w Panstwowej Bibliotece Publicznej. Oprocz tego pisze do lokalnej gazety, udziela sie spolecznie, jest aktywnie zaangazowany w promowanie Mongolii, gosci dziesiatki podroznych z Couch Surfing. Codziennie rano ubiera sie w tradycyjny mongolski kaftan, doi krowe, jedzie rowerem do pracy, przebiera w koszule i spodnie, potem z powrotem, po drodze zakupy, obiad, rozmowy z podroznikami goszczacymi tu niemal zawsze, znowu dojenie krowy. Mowi biegle po angielsku i jest skarbnica wiedzy o Mongolii. Jego zona opiekuje sie dziecmi i zajmuje tym, co nazywaja domem. Tez troche mowi po angielsku. Spia cala rodzina na matach na podlodze. Czasem organizuja tu prymitywna lazienke i wstyscy kapia sie w metalowej balii, w nagrzanej wodzie. Wszyscy maja na krotko ostrzyzone glowy. Jest automatyczna pralka, ale nie widzielismy zeby dzialala. Prad jest rano i wieczorem. Codziennie pieka wspanialy przepyszny chleb ktory smaruja wlasnorecznie zrobionym maslem i (od swieta) konfitura.
To prawdopodobnie najszczesliwsza rodzina jaka widzielismy od dawna, a prowadza niewiarygodnie prymitywny tryb zycia, bez podstawowych udogodnien, na bakier z higiena. Trudno sobie wyobrazic, jak ciezko musi sie tu zyc zima, kiedy, jak mowia, "lzy zamarzaja na policzkach". Marza o wielkiej podrozy jak poznaja juz ludzi ze wszystkich zakatkow swiata. Czujemy sie zaszczyceni, ze dziela sie z nami tym, co maja. Ich goscinnosc zawstydzilaby niejednego mieszkanca zachodu.
sobota, 8 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Ja tam zawsze uwazalam Was za najbardziej goscinnych ludzi pod sloncem ;-) a tu prosze znalezliscie w koncu konkurencje!
Cudownie sie czyta takie historie,dobrze, ze jeszcze tacy ludzie na tej planecie istnieja.
pozdrowienia
aa
Ja tam zawsze uwazalam Was za najbardziej goscinnych ludzi pod sloncem ;-) ale dobrze, ze znalezliscie sobie konkurencje.
Wspaniale ze tacy ludzie wciaz na tej planecie sobie zyja.
pozdrawiamy
aa
Prześlij komentarz