O 6-tej rano budzi mnie Basia-jestesmy spowici w egipskich ciemnosciach. Otaczaja nas zlowieszcze szemry, takie jak lopot nietoperzych skrzydelek lub przypadkowy bzyk komara. Cala reszta towarzystwa chrapie w najlepsze, ale ja, pomny slow pana przewodnika o roli ogniska w odstraszaniu wszelkich dzikich bestii (czy chocby jadowitych pajakow), zwlekam sie, dokladam drewna i zapalam ostatnia swiece. Mozemy spac dalej.
Szczesliwie budzimy sie w komplecie-nikogo nic nie porwalo ani nie zjadlo. Po sniadaniu pakowanie, sprzatanie i wymarsz. Wczorajszy spacer to ok. 11km, dzis ma byc nie dalej niz 9km, co w warunkach dzungli oznacza bite 4 godziny marszu.
Pierwszy postoj przy nastepnej jaskini. O wiele mniejsza niz ta poprzednia, lecz rownie ciekawa i piekna. Podobno mieszka w niej waz koralowy, jeden z najbardziej jadowitych wezy na swiecie. Oddychamy z ulga gdy okazuje sie, ze dzis waz gdzies wybyl.
Kolejny postoj przy rzece. Jemy obiad i kapiemy sie w fantastycznie relaksujacej, lekko chlodnej wodzie.
Ostateczny cel dzisiejszej wedrowki to tzw. kryjowka, czyli schronisko zbudowane w dzungli. Wznosi sie taka chatka/ambona na slupach ponad krzaki i ma miejsce obserwacyjne, skad widac punkt, do ktorego przychodza noca dzikie zwierzeta aby lizac sol. Jemy kolacje, po czym zapada zmierzch. Wszyscy zasiadamy przy oknie pelni nadziei, ze zobaczymy dzis co najmniej slonia.
Coz, natura okazuje sie byc dla nas powsciagliwa. W nocy zrywa sie wsciekla burza, jedyne zwierzeta ktore udaje sie nam zobaczyc to: szczur, karaluch (oba w siatce z zywnoscia Martina-naszego szkockiego wspollokatora, wylatuje on z lozka jak z procy gdy szczur zaczyna szelescic) oraz zbik albo rys, ktory podobno ma w zwyczaju zachodzic i wyjadac resztki po kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz