Wyruszamy lodzia ok. 9-tej. Piekna sloneczna pogoda - dobrze, ze te ich lodki maja daszki p/slon.
Okolo poludnia wysiadamy na brzegu, pryskamy sie wszelkimi srodkami odstraszajacymi owady, sypiemy do skarpetek sol (wg pana przewodnika ma to powstrzymywac pijawki), uszczelniamy jak mozemy nogawki spodniu, i... w dzungle!
Okolo poludnia wysiadamy na brzegu, pryskamy sie wszelkimi srodkami odstraszajacymi owady, sypiemy do skarpetek sol (wg pana przewodnika ma to powstrzymywac pijawki), uszczelniamy jak mozemy nogawki spodniu, i... w dzungle!
Z poczatku czujemy sie troche tak, jakbysmy sie od nowa uczyli chodzic - kazdy krok jest ostrozny, towarzyszy mu kontrolne spojrzenie - jest pijawka?/pajak?/waz?/jaszczur?/itd. - nie ma tym razem... Po pewnym czasie jednak oswajamy sie (albo meczymy tym uwazaniem) na tyle, ze lapiemy pare pijawek. Przekonujemy sie, ze nie taki diabel straszny... w sumie nic nie boli...
W malezyjskiej dzungli jest troche tak jak w zwyklym polskim lesie lisciastym, z tym ze wszystko tu jest na wielka skale. Roslinnosc jest troche inna-rosnie tu duzo roslin znanych nam z polskich domow jako rosliny ozdobne, jedynie tu maja swoje wlasciwe rozmiary-wielkie drzewa palmowe, fikusowe itd. No i mozna tu spotkac ciekawe zwierzeta, np. iguany-takie duze jaszczurki, niekiedy ponadmetrowej dlugosci, malpy itd. Odglosy owadow, ptakow i nie-do-konca-wiadomo-czego ustawicznie tworza tlo muzyczne. Czasami caly ten szum/jazgot narasta do ogluszajacego poziomu...
W malezyjskiej dzungli jest troche tak jak w zwyklym polskim lesie lisciastym, z tym ze wszystko tu jest na wielka skale. Roslinnosc jest troche inna-rosnie tu duzo roslin znanych nam z polskich domow jako rosliny ozdobne, jedynie tu maja swoje wlasciwe rozmiary-wielkie drzewa palmowe, fikusowe itd. No i mozna tu spotkac ciekawe zwierzeta, np. iguany-takie duze jaszczurki, niekiedy ponadmetrowej dlugosci, malpy itd. Odglosy owadow, ptakow i nie-do-konca-wiadomo-czego ustawicznie tworza tlo muzyczne. Czasami caly ten szum/jazgot narasta do ogluszajacego poziomu...
Powietrze jest gorace (choc na poziomie czlowieka z reguly panuje gleboki cien), wilgotnosc pow. 90%, wiec dosyc szybko jestesmy zziajani i cali przepoceni do suchej nitki. Martwimy sie widzac jak szybko nikna nasze zapasy wody, mimo ze kazdy ma po 2 poltoralitrowe butle.
Pod wieczor nareszcie widzimy przed soba jakies skaly, wczesniej widoki byly dosyc monotonne (w dzungli nie ma polanek czy jakichs przecinek, wiec widac najdalej na jakies 20 metrow przez gaszcz roslinnosci). W skalach jest jaskinia zwana jaskinia sloni (podobno w porze monsunu tu sie kryja przed deszczem), nasze dzisiejsze miejsce na nocleg. Wysoka miejscami na jakies 30 metrow, ogromna komora o wyjatkowo plaskim dnie-klepisku moglaby spokojnie pomiescic z 200 osob. Nas dzisiaj bedzie ok. 15-tu po tym, jak dolacza do nas druga grupa turystow. Pod sufitem wisza setki nietoperzy, czasami jakis lata wokol glowy.
Mycie sie w rzece, zbieranie drewna na ognisko. Pan przewodnik gotuje pyszne curry z ryzem. Do polnocy sluchamy jego ciekawych opowiesci o dzungli, sloniach, zaginionej i nigdy nieodnalezionej amerykanskiej turystce Molly... Pan przewodnik zapala i zapala swiece po wszystkich katach oraz mowi, ze nigdy nie dopuszcza aby ogien w nocy wygasl. Szybko zapadamy w zasluzony sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz