Razem z Brianem decydujemy, ze nam starczy tego slodkiego leniuchowania i moze nalezaloby znow troche popodrozowac. Plyniemy z powrotem na lad lodzia-rakieta (tym razem mam na nosie okulary) i po nieco dramatycznych negocjacjach jedziemy taksowka do Kota Bharu, podobno najbardziej muzulmanskiego miasta Malezji. Przesympatyczny i nader rozmowny pan taksowkarz jest uradowany Briana deklaracja poparcia dla Obamy (powtarza wciaz "America cool!"). W pewnym momencie zbaczamy z trasy aby przystanac przy buddyjskiej swiatyni. Wyroznia sie wysokim na chyba z 20m bialym posagiem Buddy, jak rowniez kolorowo malowanymi posagami smokow i... tyranozaura :-).
Reszta dnia uplywa nam rownie milo. Najpierw wizyta w osrodku kulturalnym. Jest koncert ludowych bebniarzy, pokazy krecenia baczkow i malowania tkanin, tzw. Batik, udzielamy rowniez krotkiego wywiadu telewizji z Singapuru (ma sie ukazac w lipcu :-)).
Nastepnie jemy na targu pyszna kolacje. Spotykamy tam Magde z Zabrza, ktora (dzielna dziewczyna) w sposob niezaplanowany od wczoraj podrozuje przez Azje samotnie!
Zegnamy sie w koncu z Brianem. Jedzie nocnym autobusem do Butterworth, nastepnie bedzie szukal lotu na Borneo. Bylo nam razem bardzo sympatycznie podrozowac, wiec pozegnanie dosc emocjonalne dla wszystkich. Brian obiecuje, ze nas w przyszlym roku odwiedzi w Boliwii.
sobota, 13 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz