Postanawiamy wynajac lodke z przewodnikiem i poplywac w maskach w miejscach, gdzie najlepiej mozna poogladac bogactwo podmorskiego swiata.
Zabiera nas malajski chlopak. Pierwszy punkt to Shark Point, czyli miejsce wystepowania rekinów gatunku Black Tip Shark. Nie sa to wprawdzie ludojady, podobno dorosle mierza "tylko" do 1.8m dlugosci, jednak z pewnym trudem przelamujemy instynktowny opór (pewnie glównie wyrobiony poprzez ogladanie filmów typu "Szczeki") i... wskakujemy do wody.
Rezultaty godzinnego moczenia sie w wodzie z rekinami sa niezbyt spektakularne: dwa male bo zaledwie pólmetrowe rekinki boja sie naszej siedmioosobowej zgrai nieskonczenie bardziej niz my ich, wiec czym predzej czmychaja w sina wodna dal. Za to mnóstwo tu wszelakiego innego rybiego stworzenia o przeróznych fantastycznych kolorach, ksztaltach (i zapewne smakach).
Nastepnie plyniemy do zatoki zólwi, i tu juz mamy wiecej szczescia. Zólwie o srednicy 70-100cm najpierw trzeba wypatrzyc jak siedza na dnie (nie jest to trudne jako ze woda jest krysztalowa, a poludniowe slonce na lazurowym niebie bez trudu dociera do dna znajdujacego sie jakies 5 metrów pod powierzchnia). W momencie gdy ktos zaczyna pokazywac reka i krzyczec "zólw, zólw!", cala zgraja na wyscigi skacze do wody i plynie za sploszonym olbrzymem, jednak zólwie morskie bynajmniej nie sa powolne. Powtarzamy ten spektakl parokrotnie (ciekawe co na temat ploszenia dzikich zólwi powiedzieliby obroncy praw zwierzat...?). Raz udaje sie nam zobaczyc, jak sobie zólwi olbrzym majestatycznie plynie po powierzchni (niezapomniane przezycie). Wreszcie po paru godzinach plywania stwierdzamy, ze zamiast patrzec na zólwie chetniej zjedlibysmy zólwiowej zupy :-), bo zrobila sie niepostrzezenie pora obiadowa... Lódka niebawem zabiera nas do restauracji w wiosce rybackiej.
Po obiedzie plywamy jeszcze w trzech innych miejscach. Udaje sie nam zobaczyc jeszcze kilka malych rekinów, zólwia, plaszczke i tysiace malych ciekawskich rybek, które podplywaja do reki jakby chcialy cos dostac do jedzenia. Znajdujemy tez Nemo :-)
Jedno z miejsc to latarnia morska-betonowa wieza, z której górnego pokladu na wysokosci ok. 8m nad poziomem wody chlopaki postanawiaja skakac. Sharif nie ma z tym problemu, natomiast Briana w kluczowym momencie dopadaja tysiace watpliwosci. W sobie wlasciwy sposób zaczyna rozwazac wszelkie za i przeciw. Trwa to dobre trzy kwadranse. W koncu dochodzi do tego, ze wszyscy juz siedzimy z powrotem w lódce a on dalej rozmysla. Postanawiam po niego pójsc, skacze wiec w morze, ale jak tylko sie wynurzam slysze juz tylko smiechy i gromkie brawa. Niestety, nie udaje mi sie go namówic na powtórke...
W wiekszej czesci tego muzulmanskiego kraju alkoholu albo w ogole nie serwuja, albo robia to pokatnie. Wyspy Perhentian nie sa wyjatkowe pod tym wzgledem. Jako ze dzis zegnamy Xaviego i Virginie wieczorem idziemy imprezowac na Long Beach, po drugiej stronie wyspy. Sa tu dwa czy trzy bary serwujace napoje. Jest troche ludzi-"bialasow", ale jako ze alkohol jako towar deficytowy tani nie jest, jest tu bardzo spokojnie i grzecznie.
środa, 10 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Chcialoby sie to wszystko zobaczyc razem z Wami, zabierzecie nas nastepnym razem? ;-) prosimy o jakies zdjecia!
Po prostu widze Grzesia, jak z wielkimi ciekawymi oczami dziecka patrzy na to wszystko! ;-)i zamecza tysiacem pytan!
Prześlij komentarz